Jestem przeciwniczką faszerowania się lekami. Osobiście, biorę je w ostateczności, kiedy już nic innego nie jest mi w stanie mi pomóc. Od lat nie brałam antybiotyku, uważam, że dzięki temu mam bardzo odporny organizm. Kiedy „wszyscy” wokół mnie chorują, ja jestem zdrowa jak ryba. Nigdy w życiu nie szczepiłam się na grypę, a ostatni raz chorowałam na nią chyba w podstawówce. Znam osoby, które co roku biorą szczepionkę na grypę i regularnie chorują... na grypę właśnie. Gdzie tu jest sens?
Dlaczego nie ufam lekom?
Dzisiejszy post nie ma na celu odwieść Was od leczenia farmakologicznego, ponieważ nie jestem lekarzem, farmaceutą ani znawcą w dziedzinie uleczania jakimś magicznymi sposobami :) Oczywiście regularne badanie się uważam za dobre, a nawet obowiązkowe.
Zdaje sobie sprawę, że są choroby, których nie da się inaczej wyleczyć niż tym całym aptecznym badziewiem... Zauważyłam jednak, że duża część tych chorób jest spowodowana globalnymi problemami, jakim są: systematyczne wyniszczanie planety, chemiczne odżywanie, zanieczyszczone powietrze, leki itd. Wszystko to co kryje się pod magiczną nazwą – choroby cywilizacyjne...
W dzisiejszym poście chodzi mi bardziej o to, żeby nie ufać bezgranicznie lekarzom i lekom. Chcę zwrócić uwagę, że warto wsłuchiwać się w to co mówi nam nasz organizm. Szukać alternatyw dla leczenia farmakologicznego, uprawiać sporty, prowadzić aktywny tryb życia, myśleć o sobie i swoim ciele pozytywnie, dobrze i zdrowo się odżywiać, jeść to na co się ma ochotę (nasze ciało samo mówi czego nam brakuje).
Uważam, że duża część leków to kolejna chemia, którą stopniowo podtruwamy swój organizm. Cały przemysł farmaceutyczny to światowa machina do zarabiania grubej forsy. Przykład. Chorujemy na coś, dostajemy lek, zażywamy go wiele lat, wysiada nam wątroba, dostajemy kolejny lek na regenerację wątroby, ten lek np. nas otumania, więc dostajemy magiczne tabletki na pobudzenie energii w organizmie, ale przy okazji trzeba kupić coś osłonowego, żeby nie było kolejnych problemów ze zdrowiem... No i tak dalej i tak dalej. Jest to samonapędzająca się machina do zarabiania mamony, paradoksalnie kosztem naszego zdrowia i życia.
Dlaczego nie ufam lekarzom?
Nie wiem jak to jest do końca, ale słyszałam, że niektórzy lekarze mają podpisane umowy z aptekami czy przedstawicielami danej firmy na sprzedawanie konkretnego leku. Mają z tego prowizję czy inne profity.
Sytuacja z życia wzięta... Mój wujek był u lekarza z jakimś tam przeziębieniem. Poszedł wykupić lek do apteki, a farmaceutka do swojej koleżanki: Ty zobacz, powariowali z tym lekiem, znowu ten sam lek od tego samego lekarza.
Komentarz jest tu chyba zbędny.
Moja historia...
Pod koniec ubiegłego roku zaczęłam szybko chudnąc, bardzo wypadły mi włosy, ogólnie czułam się słabo i źle. Na początku tłumaczyłam to sobie dużym stresem i tym, że jak się denerwuje to mało jem. W końcu poszłam do swojego lekarza rodzinnego, który jest wspaniałym człowiekiem i jednym z nielicznych lekarzy do których mam zaufanie :) Wiele razy mi pomógł. Ma dużą wiedzę, zawsze prowadzi porządny wywiad z pacjentem, uważnie słucha, analizuje, szuka przyczyn choroby, a nie skupia się tylko na leczeniu skutków. To dla mnie najważniejsze, sama zanim zacznę się leczyć staram się wyeliminować wszelkie potencjalne przyczyny, żeby już docelowo leczyć się na to co mi dolega. Wielu lekarzy nie zwraca na to uwagi, a pacjenta traktuje jak królika doświadczalnego. Na zasadzie; jak jeden antybiotyk nie pomoże, to potem przepisze kolejny, a nuż się uda...
Jednak do rzeczy, lekarz rodzinny zlecił mi podstawowe badania krwi i TSH (poziom hormonów tarczycy). TSH wyszło mi wysokie, powyżej normy, co wskazywałoby na niedoczynność tarczycy. Jednak przy niedoczynności się tyje, a nie chudnie, więc sobie myślałam o co kaman :) Zlecił mi dodatkowe badania tarczycy FT3 i FT4 oraz anty-TPO. Wszystkie trzy wyszły w normie. Dostałam skierowanie do endokrynologa.
Poszłam do znanego, polecanego endokrynologa-ginekologa prywatnie, na NFZ czeka się pół roku, rok... Z fartem.
Zrobiłam u niego badanie ginekologiczne wyszło idealnie. USG tarczycy, żeby zobaczyć czy nie mam takich woli (guzków) tarczycowych. Nic mi nie wyszło, moja tarczyca była piękna i czysta :) Lekarz wytłumaczył mi, że takie wahania TSH mogą być chwilowe, zależne od; stresu, tego jak się odżywiamy, nadmiernego wysiłku fizycznego, fazy cyklu miesiączkowego w trakcie którego było robione badanie itd. Powiedział mi, żeby się tym nie przejmować, poczekać, zbadać się za jakiś czas ponownie i że ewentualnie tabletki antykoncepcyjne mogą mi wyregulować poziom tarczycy, że będzie cacy. Ponieważ mam ogromną niechęć do piguł anty, to odmówiłam ich zażywania. Lekarz zlecił mi jeszcze jakieś dodatkowe badania krwi, tak dla pewności.
Ponieważ były trochę drogie, postanowiłam pójść do endokrynologa na NFZ, który ma bardzo złe opinie, dlatego do niego można się umówić w każdym terminie. Jednak zależało mi tylko na tym, żeby zlecił mi te same badania tylko za free. (Niektóre badania zlecone przez endokrynologa państwowego mamy robione na fundusz).
Poszłam do owego lekarza, który powiedział mi podobnie jak poprzedni, że nie mam się czym przejmować, że wszystko samo minie itd. Ucieszyłam się, że drugi lekarz potwierdził to samo. Zlecił mi badania o które poprosiłam plus jeszcze raz TSH i FT3, FT4, powiedział mi, żeby przyjść do niego z tymi wynikami.
Poszłam i odtąd zaczął się wątek DLACZEGO NIE UFAM LEKARZOM.
Po pierwsze nie pokazał i nie chciał mi powiedzieć jaki miałam wynik badania. Kontem oka, ukradkiem, zobaczyłam, że wyszły OK, nawet TSH wyszło nieco niższe. Szanowny Pan lekarz nagle zmienił front, chyba w ogóle nie kojarzył, nie zapisał sobie, że byłam u niego wcześniej i co mi mówił. Stwierdził, że mam subkliniczną niedoczynność tarczycy, bez słowa wytłumaczenia co to jest, dlaczego co i jak. Przepisał mi lek, kazał go brać przez określony czas i przyjść po tym okresie ponownie na wizytę.
Oczywiście go nie wykupiłam, sprawdziłam w internecie co to za lek. Okazało się, że to lekarstwo dla osób, które mają wole tarczycowe. Pan wielce mądraliński lekarz, nawet nie pomyślał, żeby zrobić mi najpierw USG tarczycy... Ja mu nie mówiłam, że na takim badaniu byłam i że wyszło wszystko dobrze. No, ale kuźwa na jakiej podstawie przepisał lek na wole tarczycowe, których nie mam?! Nie chce myśleć, co by było jakbym w ślepo zaczęła brać te tabletki. Być może tak bardzo rozregulowałaby mi się praca hormonów, że teraz z kolei leczyłabym się na nadczynność tarczycy.
Kto go do cholery trzyma w tej pracy i dlaczego? Co mam myśleć o takim lekarzu?
a. Jest niekompetentnym konowałem, który przez przypadek skończył medycynę
b. Nienawidzi kobiet i jego praca endokrynologa ma na celu niszczenie zdrowia kobiet
c. Działa na szkodę pacjenta, po to, żeby leczyć go latami i mieć prowizję z przepisywanych ciągle leków
d. Wszystkie z powyższych
Parę dni temu zrobiłam sobie ponownie badania krwi (po pół roku od wyżej opisanego zdarzenia): morfologie, OB, TSH. Wszystkie badania wyszły mi w normie, mało tego miałam wyniki wręcz książkowe, a nie leczyłam się praktycznie niczym. Jedynie na początku mojej tarczycowej przygody brałam tabletki Biotebal, jest to sama witamina B7 (biotyna). Gdzieś wyczytałam, że wspomaga funkcjonowanie tarczycy. Lekarz rodzinny przepisał mi serię dziesięciu zastrzyków z witaminami B, które bardzo wzmocniły mi organizm, stan emocjonalny i włosy. Oprócz tego zaczęłam się lepiej odżywiać, jeść porządne posiłki – tyle.
We wszystkim chodzi o to, żeby nie dać się zwariować i żeby nie ufać bezgranicznie lekarzom, to tylko ludzie, a ludzie są różni, mogą się mylić. Uważam, że lekarz to nie wyrocznia.
Co należy więc zrobić, żeby nie dać się zwariować? :)
- Poszukaj odpowiedniego lekarza, wypytaj znajomych jakich specjalistów polecają. Nawet na facebooku czy innych portalach społecznościowych, z setek znajomych na pewno ktoś zna dobrego lekarza w Twoim mieście :)
- Jeżeli masz obawy co do słuszności decyzji lekarza, czujesz, że coś jest nie tak, to pójdź do innego specjalisty i zweryfikuj wiedzę i sugestie obu lekarzy.
- Są też dwie fajne stronki, gdzie pacjenci piszą opinie o lekarzach w całej Polsce. Warto z tego skorzystać przed wyborem lekarza, który ma nas prowadzić. No i jeżeli natrafimy na jakiegoś konowała tak jak ja, to warto o tym napisać na tych portalach, żeby inne osoby nie ucierpiały! :)
Zobacz też: Hemofobia, czyli lęk przed pobieraniem krwi. Jak pokonałam hemofobię i dlaczego jest to takie ważne?
Komentarze
Wysłane przez czytelnik w 08.07.2014 Adres
Absolutnie nie broniąc tego
Absolutnie nie broniąc tego lekarza pragnę zauważyć, ze niektóre leki pomimo wyraźnie zapisanego działania farmakologicznego maja również inne działanie poboczne. Nie każdy lek działa stricte jednokierunkowo. Co więcej jedno dzialanie czasem "pobudza" organizm do innego. A ulotki leków (również internetowe) służą wyłącznie ochronie firm farmaceutycznych. Przykład: syrop na kaszel dla dzieci w ulotce ma zapis, ze nie należy stosować go u dzieci. Do czego daze? Nie należy bezgranicznie ufać lekarzom, ale zgrywac madrzejszych od nich tylko dlatego, ze mamy dostęp do internetu tez nie polecam ;-)
Chodziło mi bardziej o to, że
Chodziło mi bardziej o to, że przepisał mi bardzo mocny lek, a mnie tak na prawdę nic nie było. Hormony same się unormowały po paru miesiącech. Więc po co miałam brać aż tak mocne leki? Druga rzecz jest taka, że jak przyszłam do niego z gorszymi wynikami to powiedział, że ze mną wszytsko ok, a jak miałam nieco lepsze to wymyśił mi chorobę.
Wysłane przez agata w 08.07.2014 Adres
Jakiś nadęty ten czytelnik.
Jakiś nadęty ten czytelnik.
Myślę, że nie nadęty ;) Myślę
Myślę, że nienadęty ;) Myślę, że nie do końca zrozumiał co chciałam przekazać, z resztą każy może wypowiedzieć swoje zdanie :) Jednak jak napisałam w poście, ja nie lubię się faszerować lekami na zapas i brak kompetencji tego lekarza słyszałam już od wielu kobiet. Czytałam wypowiedż jednej kobitki o tym lekarzu właśnie, na którymś z forum: znany lekarz albo dobry lekarz, nie pamiętam. Napisała, że przepisał jej tak mocne hormony, niedopasowane do niej, że teraz od kilku miesięcy nie ma w ogóle miesiączki (a nie jest w ciąży). Nie może sobie z tym poradzić, tak pięknie rozregulowały jej się hormony po tym leku. Z hormonami nie ma żartów i trzeba być na prawdę ostrożnym jeżeli zdecydujemy się na ich zażywanie. Uważam, że należy zrobić najpierw odpowiednie badania przed podaniem tak mocnych leków... Nie trzeba być znawcą ani czytać o tym w internecie czy książkach żeby o tym wiedzieć :)
Wysłane przez Ms Piętka w 27.01.2015 Adres
Nie wiedziałam, że mamy
Nie wiedziałam, że mamy podobne poglądy w tej kwestii :) A jakiego znasz dobrego lekarza rodzinnego?
Droga Piętko ;) Polecam
Droga Piętko ;) Polecam Sebastiana Kędzierskiego, przyjmuje w Artimedzie.
Wysłane przez natalia w 25.08.2018 Adres
Tak czytam Twojego bloga,
Tak czytam Twojego bloga, który jest świetny ,a po tym artykule stwierdzam że myślimy identycznie! W końcu ktoś kto ma na ten temat takie zdanie jak ja. Z lekarzami przeszłam wiele, wiele razy i zawsze lepiej to sama się wylecze. Wiekszość doktorków to konowały którzy zapisują co popadnie. W moim życie trafiłam tylko na dwóch z pasją i powołaniem, niestety jeden już nie żyje :(. Pozdrawiam serdecznie
Na pewno jest wielu
Na pewno jest wielu wspaniałych lekarzy z powołaniem i talentem, ale częściej trafia się na tych konowałów właśnie. :(
Wysłane przez Iza w 28.02.2019 Adres
No cóż,ja też straciłam już
No cóż,ja też straciłam już wiarę w lekarzy...Od jakiś dwóch lat ciągle choruje na powracające infekcje gardła...I od dwóch lat jestem faszerowana antybiotykami różnego typu...Nigdy nie zostałam skierowana na żadne badanie...Teraz prywatnie zrobiłam sobie wymaz z gardła.Wyszedł dobrze...Jeśli chodzi o infekcje to przechodzę 4 w ciągu jednej zimy jak nie więcej...Antybiotyki nie działały na mnie wcale,wręcz miałam wrażenie że osłabiają mój układ odpornościowy.W końcu ktoś mi podpowiedział że być może mam zapalenie zatok.Zaczęłam na własną rękę leczyć zatoki,nagrzewać je rozgrzanym,bawełnianym woreczkiem wypełnionym solą kuchenną,płukać zatoki roztworem z soli fizjologicznej,robić inhalacje z olejkiem olbas,smarowałam czoło amolem po czym zakładałam ciepła czapkę...Po tygodniu tych praktyk mam w końcu drożny nos,ustał ból gardła...Ponadto smaruje na noc klatke piersiową mascia vip vaporub...Zjadam łyżeczkę cukru z kilkoma kroplami amolu...Wydaje mi się że wszystko wraca do normy...Nie rozumiem w tym przypadku lekarzy...Czy to jest takie trudne stwierdzić że to są zatoki.Czemu oni leczą na ślepo...nie zalecają badań...tylko od swojego widzi mi się wypisują leki...Zgadzam się z tym że to jest jedna wielka machina mająca na celu wyciągnięcie z nas pieniędzy...Nie dajmy się zwariować...
Dziękuję Ci za opowiedzenie
Dziękuję Ci za opowiedzenie tej historii. Widać, że nie musiałaś skończyć medycyny, żeby się wylaczyć... wystarczyło użyć mózgu. Eh szkoda gadać. :(
Wysłane przez Daria w 29.08.2023 Adres
Z zatokami to czasem myślę,
Z zatokami to czasem myślę, że zwyczajnie nie potrafią ich leczyć... To tak jak miałam zatkane zatoki i wrażenie spływania z tyłu płynu, a lekarz stwierdził, że nic mi tam po ściance gardła nie spływa - masakra jakaś, całe lato miałam problem, zanim dostałam antybiotyk, o którym wiedziałam, że jako jedyny mi działa na zatoki, jeszcze jeden lekarz przepisał mi za małą dawkę innego, na który się uparł, mimo że mu kilka razy podczas wizyty mówiłam, że ta substancja mi nigdy nie pomaga przy zatokach, ale po co słuchać pacjenta, gdy ma odmienne zdanie niż lekarz. Żeby nie było, starałam się, jak mogłam, ziołolecznictwem itp.. Za to po tej akcji z zatokami w grudniu pierwszy raz miałam zapalenie płuc - odkrztuszałam krwią przy kaszlu, lekarka uznała, że mam zwykłą grypę i kazała mi wykupić nieadekwatne do objawów leki za 150 złotych w odpłatności 100%, bo refundacja przy zapaleniu oskrzeli. Wściekłam się, nie wykupiłam, następnego dnia w poniedziałek wymusiłam w przychodni zapisanie mnie na wizytę, bo oczywiście już przed 8h niby miejsc nie było, dodzwonienie zajęło mi prawie godzinę, stwierdził zapalenie płuc, ale oczywiście antybiotyk znowu za krótko, więc chodziłam niedoleczona, aż poszło mi na nerki po tygodniu, gdzie dostałam inny antybiotyk, po 2 dniach przeszedł kaszel, który niby mimo skończenia pierwszej antybiotykoterapii może się ciągnąć jeszcze 6 tygodni. Ta, jasne, może, jak lekarze niedouczeni - nawet w ulotce często są podane widełki, ile dni należy stosować antybiotyk przy jakich chorobach, ten nie 7,5 dnia, jak mi zapisał, a w przypadku zapalenia płuc 10-14 dni, więc nic dziwnego, że byłam niedoleczona. Ale oni "wiedzą" "lepiej" nawet niż producenci leków. Też chodzę do lekarzy w ostateczności, ba, w rodzinie najbardziej dbam o naturalne wspomaganie odporności, po prostu mam choroby autoimmunologiczne i tendencję do gronkowców złocistych przy zakażeniach. Ostatnio też miałam problem z zatokami, pomogła mi najbardziej herbata z kwiatów i liści budleji rosnącej w ogrodzie, ale dopiero w tym roku dowiedziałam się, że właśnie ta roślina jest skuteczna na ten rodzaj gronkowca. I też właśnie nic innego spośród tzw. naturalnych antybiotyków nie chciało mi pomóc, tylko łagodziło objawy, które powracały w ciągu 2 dni. Także dziwi mnie brak nauczania na studiach medycznych o tak prostych i nieszkodzących organizmowi metodach leczenia, potem niektórzy wyśmiewają, inni uznają, że to leki, więc jak nie wymienisz, że przyjmowałaś czosnek i robiłaś płukanki solne, to wciskają byle co, ale drogie, z apteki, a inni jak wymienisz, na siłę pakują w ciebie na zatoki niepolecane na wirusowe/bakteryjne zapalenie zatok sterydy. Sterydy w spreju do nosa co najwyżej są wskazane do stosowania na polipy, więc lekarze POZ mają często byle jaką wiedzę i idą na zasadzie "wszystko byle nie antybiotyk, nie ważne, że pacjent ileś razy przechodził różne choroby i zna swój organizm, więc ma większe doświadczenie od nas lekarzy, nie studiował medycyny, więc na bank korzystał z wikipedii i zmyśla, że jest inaczej". Takie tam obserwacje. Nie twierdzę, że każdy lekarz jest beznadziejny, po prostu w większości na takich trafiam, a przy 5 chorobach przewlekłych to mam obcykane sporo i często instynktownie wiem czy uda mi się samej wyleczyć, czy skończy się na antybiotyku lub lataniem po specjalistach. Teraz wręcz walczę z neurologami, bo się upierają na lekach, które mi nie służą, więc skończyłam na wizytach prywatnych i tu jest problem, bo dwa miesiące muszę zmieniać jedne leki na inne ze świadomością i moją, i neurolog, że najprawdopodobniej i tak będę musiała mieć te dopiero co wprowadzone zmienione, ale to dłuższa historia i po prostu za jednym zamachem obecna zmiana może dać jasny obraz adekwatności stosowania leków pochodnych z danej grupy, a z tych obecnych podobno już łatwo się schodzi, tylko nie są refundowane w moim przypadku mimo wskazań do 2 z chorób przewlekłych, bo mam powyżej 18 i poniżej 75 lat i nie mam nowotworu. Ok, przepraszam, bo za bardzo się rozpisałam nie na temat. Po prostu neurolodzy na NFZ mnie załatwiali niedobranymi lekami dlatego, że jestem kobietom w wieku rozrodczym i twierdzili, że w moim przypadku te są najwłaściwsze, mimo że zgłaszałam, że nie działają i że mam po nich wiele skutków ubocznych (na to ostatnie kierowali mnie do psychiatry, żaden nie zapisał w karcie, że zgłaszam konkretne skutki uboczne i że domagam się odstawienia ich), dopiero ta prywatnie z polecenia i po sporej selekcji moich potencjalnych lekarzy powiedziała, że uważa, że w moim przypadku najwłaściwszy byłby zupełnie inny lek (sprawdzałam w pismach naukowych, to był to jeden z dwóch, które obstawiałam patrząc po moich objawach), ale te przepisane mi dotychczas przez lekarzy z POZ mają najmniej udowodnionych negatywnych skutków dla kobiet w ciąży i planujących ciążę (chociaż widzę, że coraz częściej w ulotkach jednak się pojawia dopisek, że nie są wskazane w ciąży), więc lekarze decydowali za mnie, że bez opanowania choroby co prawda nie wolno mi zachodzić w ciążę, bo poronię lub coś w tym stylu, ale mam stosować nieskuteczne leki, bo inne są niewskazane, jeśli kobieta jest w ciąży, mimo że bardziej dobrane do mojego przypadku (sic!). I jak tu ufać lekarzom, którzy decydują, że nie interesuje ich, że mam skutki uboczne i nieopanowaną chorobę, bo jestem kobietą w wieku rozrodczym, więc niszczą tudzież nie ułatwiają mi codzienne życie/funkcjonowanie?
Wysłane przez Gośka w 16.10.2019 Adres
Mam niestety takie samo
Mam niestety takie samo zdanie na temat większości lekarzy. W swoim życiu spotkałam może dwóch (jedna lekarka to moja dentystka, jest super - mimo, że przyjmuje prywatnie nie jest nastawiona na kasę, jest dokładna, staranna i przy tym bardzo miła). Też myślę, że jestem odporna dlatego, że unikam lekarzy i ich metod typu antybiotyki. Ostatnio jednak musiałam udać się do pani dermatolog (łódzka przychodnia Salve). Na dzień dobry dostałam sterydy i jeszcze inne leki. Po tym jak pani powiedziała, że te leki trzeba przyjmować na stałe spojrzałam na nią chyba z jakąś dziwną miną, bo pani szybko się z tego wycofała. Oprócz tego za usunięcie małej płaskiej brodawki miałam jeszcze zapłacić 140 zł, z czego zrezygnowałam (wystarczy, że zapłaciłam 130 zł za prywatną wizytę). Nie omieszkała też polecić mi drogiego szamponu firmy Ducray zawierającego inwazyjny tani detergent - SLS. Są przypadki, w których lekarze są niezbędni, chodzi mi głównie o konieczność operacji, ale w wielu przypadkach mam wrażenie, że bardziej szkodzą niż pomagają. Jak czytam pozytywne opinie o lekarzu pod tytułem "pani była miła i zapisała mi leki" to ręce mi opadają. To że lekarz jest miły gdy wizyta kosztuje 130 zł lub więcej (15 minut na pacjenta) nie jest niczym nadzwyczajnym. Ważne też, czy leki zapisane są odpowiednie, nie są ani za silne ani za słabe. Sterydy nie powinny być stosowane jako leki pierwszego rzutu. Tym bardziej kiedy nie ma ku temu żadnych powodów.
Dodaj komentarz